W naszej rodzinie przybyło nowe małżeństwo, jakiś czas po ślubie na urodzinowym przyjęciu wywiązał się temat, ich przyszłego potomstwa, a raczej jego brak. „Ona jest za chuda, dlatego nie może zajść w ciąże” , „powinna iść do lekarza” przekrzykiwały się ciotki i babki, każda z jakąś mądrością życiową, a ja sobie pomyślałam, że nawet nie wiedziałam, że chcą już mieć dzieci. Na kawie już u osoby najbardziej zainteresowanej (niedoszłej mamy), zapytałam o plany dzieciowe, zaznaczając, ze jak nie ma ochoty na ten temat rozmawiać, to pytania nie było, usłyszałam, że chcą mieć już bobaska:). „I jak na tym polu?” zapytałam „Od dwóch miesięcy nic”, z uśmiechem dodałam „No, ale chyba się nie martwisz?” „No pewnie, że nie..” I bardzo dobrze, bo jak to jest, że jak chcemy już mieć tą istotkę, to od razu, a jak się nie uda to się zadręczamy.
My staramy się o dzidziusia już rok. Równy rok. Niby krótko, a niby na tyle długo, że człowiek zaczyna się martwić. I dzisiaj, kiedy już byłam pewna od jakiegoś czasu. bo nudności. Bo senność. Bo zajady na ustach wyszły mi takie, że 2 tygodnie z nimi walczę… I dzisiaj rano… Po raz drugi w przeciągu całego roku wykonałam test (jestem ostatnia do robienia testów po kilku fałszywych alarmach). Chciałam się upewnić tylko, że się udało. I co? I jedna kreska… W poniedziałek dzwonię do gina umówić się na wizytę i zaczynamy jakieś badania robić. Plus jest taki, że mąż jest chętny na wizytę, więc tyle dobrze… Ale pocieszyło mnie Twoje zdanie, że to niepotrzebny stres był u Was, więc liczę na to, że u nas będzie to samo 🙂 Pozdrawiam, Agata.